Ikony to jest to, co lubię robić, zresztą moja przygoda z decoupage zaczęła się właśnie od nich , zachwycały mnie, nadal zachwycają, wręcz fascynują… i nie chodzi tu wcale o religijny przekaz – nawet zupełnie nie – one zachwycają mnie sobą jako całością…
Kiedyś, dawno, zakochałam się w bizantyjskich ikonach z XI-wiecznego cypryjskiego monastyru w Kykkos, schowanego gdzieś wśród dzikich gór Troodos, u stóp Olimpu. Udało mi się nawet zobaczyć ikonę Matki Bożej, napisaną przez ewangelistę Łukasza, ikonę przechowywaną jak relikwię, w zamkniętej skrzyni z macicy perłowej i szylkretu, pokazywaną tylko w czasie bardzo ważnych uroczystości… miałam szczęście na taką uroczystość trafić… niestety w klasztorze obowiązuje bezwzględny, surowo przestrzegany zakaz fotografowania, więc jej obraz pozostał tylko w mej pamięci, bo i reprodukcje z jej wizerunkiem są niedostępne.
To właśnie dla ikon postanowiłam zgłębić tajniki decoupage…
Od tego czasu minęło parę lat, a ja zawsze chętnie do nich wracam.
Wypracowałam sobie nawet swój własny sposób ich robienia.
Zaczynam od wyszukania starej deski, a to wcale niełatwa sprawa, bo o taką wiekową, wypraną setki razy przez deszcz, suszoną przez słońce, osmaganą wiatrem wcale, a wcale łatwo nie jest…
Na szczęście teraz mam ich zapas, dzięki pewnej kochanej dziewczynie rodem z Koszalina, która znając moją szaloną miłość do starych dech, swego czasu sprawiła mi niebywałą niespodziankę przysyłając ogromną pakę wypełnioną po brzegi… czym? samymi, cudnymi, stareńkimi dechami – Małgoniu – jeszcze raz bardzo, bardzo Ci dziękuję :).
Dechy zostały posortowane i odłożone na dwie sterty – jedne z przeznaczeniem dla aniołów, drugie dla ikon…
Ikony zawsze lepiej wyglądają na starym, steranym życiem, drewnie.
Tym razem wybrałam deskę nie tylko starą ale i spękaną, dodatkowo jeszcze ją wyszczotkowałam, żeby jej faktura była lepiej widoczna.
Pomalowałam ją bejcą, najpierw brązową, a po kolejnym szczotkowaniu w niektórych miejscach dodatkowo jeszcze czarną.
Przykleiłam motyw.
Teraz nastąpiła najbardziej przeze mnie ulubiona część pracy – zaczęłam od zabawy z reliefami i konturówkami, aby nadać pracy przestrzeni, potem pobawiłam się szlagmetalami pamiętając, że ikony muszą mieć złoto bo taka ich natura (ja dałam jeszcze miedź i srebro),
a na koniec zabawy w kolory użyłam farb metalicznych i patyn.
Teraz przyszła kolej na przydanie pracy lat, wiadomo – im ich więcej, tym dla ikony lepiej – pobawiłam się więc bitumem nakładając go i ścierając wiele razy, aż efekt końcowy mnie zadowolił.
Pozostało już tylko zabezpieczenie pracy. Moja ikona jest lakierowana na mat (tylko w niektórych miejscach, już po lakierowaniu, przetarłam ją pastą pozłotniczą w różnych kolorach złota, tak, aby uzyskać delikatne refleksy na grzbietach reliefów), a sam motyw pokryłam woskiem, po uprzednim postarzeniu go lakierem Laccanticante, dzięki czemu świetnie się wtopił w tło…
Nie jest to typowa, pisana ikona, ale i nie taki był mój zamysł…
no i strasznie trudno taką pracę pokazać na zdjęciach…
Monastyr Kykkos